Pisarstwo było dla mnie takim małym, brakującym ciągle kawałkiem puzzli – rozmowa z Anną Płowiec

Anna Płowiec

Krystyna Bezubik: Po raz pierwszy spotkałyśmy się kilka lat temu na warsztatach weekendowych. Wtedy dopiero planowałaś napisanie książki, a dzisiaj wydajesz już drugą. Jak się czujesz jako pisarka?

Anna Płowiec: Wtedy to było bardziej w kategorii nieosiągalnych marzeń niż planowania. Nie za bardzo wierzyłam, że potrafię napisać powieść. Wiedziałam, że chcę pisać, ale dopiero szukałam swojej pisarskiej drogi i jeszcze nie wiedziałam, co dokładnie chcę pisać i jak. Miałam już za sobą kilkanaście wierszy dla dzieci i początki dwóch przygodowych książek dla młodzieży. To wszystko okazało się nie moją drogą, więc szukałam dalej. Na moje pierwsze warsztaty kreatywnego pisania pojechałam właśnie do ciebie i na tych zajęciach – czy też po nich – dokonał się u mnie jakiś przełom.

A jak się z tym czuję? Po wydaniu pierwszej książki ciągle nie mogłam uwierzyć, że się udało, a teraz, przy wydaniu drugiej, powoli się przyzwyczajam do siebie jako pisarki. A tak na serio to wreszcie robię to, o czym marzyłam będąc dzieckiem. Wierzę, że takie dziecięce marzenia są bardzo prawdziwe, bo jeszcze nie skażone przekonaniami typu: „nie potrafię, nie mogę, to się nie uda, to mogą tylko lepsi”. Te dziecięce marzenia w nas żyją, nawet jeśli zepchniemy je w głąb niepamięci. Ja zapomniałam o nich na długo, na szczęście potem odnalazłam je w sobie. Choć może powinnam powiedzieć, że to marzenia odnalazły mnie, bo dobijały się parę lat, zanim w końcu dopuściłam je do głosu i podjęłam próbę pisania.

Kiedyś zrobiłam takie porównanie, że pisarstwo było dla mnie takim małym, brakującym ciągle kawałkiem puzzli, bez którego nie mogłam ułożyć swojego spełnionego, szczęśliwego życia. Ciągle gdzieś była jakaś luka. Gdy odszukałam ten kawałek wreszcie czuję się kompletna, jak dobrze ułożony obrazek puzzle ze wszystkimi elementami, które tworzą harmonijną całość.

KB: Co dla Ciebie w pisaniu jest najważniejsze?

Anna Płowiec: Ważny dla mnie jest sam proces pisania, gdy moje myśli przelewane na papier powoli stają coraz bardziej przejrzyste, gdy rozwija się pomysł i fabuła, w jaki sposób ożywają bohaterowie, jak w pewnym momencie sami zaczynają prowadzić swoje historie. Przeżywam je razem z nimi – tak samo się śmieję i tak samo płaczę, jak oni.

I druga sprawa, pisanie daje mi wielkie poczucie satysfakcji i spełnienia, zwłaszcza gdy spotykam się z głosami czytelników, że moja książka choć na chwilę coś wniosła w ich życie. Jednym dała przyjemność i czas relaksu, innym wspomnienia z młodym lat, a jeszcze innych skłoniła do refleksji. To wielki przywilej, że mogę czytelnikom dać z siebie coś, co jest dla nich wartościowe i ważne. Patrzę na to w również kontekście dawania światu tego, czym mogę się podzielić – jako wyraz wdzięczności za to, co ja z kolei dostałam od życia.

KB: Czy masz swój rytuał pisania?

AP: Chciałam świadomie wyrobić sobie taki rytuał, bo teoretycznie wiem, że to pomaga wdrożyć się w pracę, umysł automatycznie przestawia się na tryb działania itd. Czyli powiedzmy ulubiona filiżanka z kawą, stałe miejsce, najlepiej stała pora, ale u mnie to jakoś nie działa. Choć przyznaję, miałam ulubione miejsce na kanapie, z laptopem na kolanach, tylko tam, wydawało mi się, byłam najbardziej kreatywna. Rozkładałam się wygodnie w półleżącej pozycji, myślałam i stukałam w klawiaturę. Dopóki nie nabawiłam się bólu kręgosłupa. Musiałam wtedy przenieść się z pisaniem na stół, i okazało się, że tak też się da. Więc teraz jak mam czas, przynajmniej dwie, trzy godziny, to po prostu siadam przy stole i piszę, bez zbędnych ceregieli. Bardzo dobrze mi się też pisze w samochodzie, gdy jadę w dłuższą trasę jako pasażer, w pendolino w strefie ciszy, i na każdych wakacjach, gdy mam przerwę w zwiedzaniu czy plażowaniu. Teraz widzę, że specjalne rytuały mogłyby mnie ograniczać, bo właściwie mogę pisać wszędzie, potrzebuję tylko mieć świadomość, że najbliższe dwie, trzy godziny należą tylko do mnie.

Choć u innych chyba rytuały działają. Mam koleżankę, która ma tak zwany pisarski kocyk. Gdy pisze, narzuca go na siebie i wkłada słuchawki w uszy. To jej znak dla świata i samej siebie, że teraz tworzy, nie należy przeszkadzać. Więc myślę, że chyba każdy potrzebuje wypracować sobie swój własny sposób, który się sprawdza, a na to potrzeba czasu i praktyki, czyli po prostu trzeba dużo pisać.

KB: Czy masz radę dla kobiet, które dopiero myślą o tym, by napisać własną książkę? Czy masz swój sposób, by radzić sobie z wątpliwościami typu: „czy powinnam”?

AP: Będąc dorosłą kobietą wątpliwości typu: „czy powinnam”? przerabiam już na pytanie: „Czy chcę?”. Gdy nie jestem pewna odpowiedzi, dorzucam pytanie pomocnicze: „Czy naprawdę tego chcę”? Niekiedy odpowiedź przychodzi łatwo, a dopiero trudniejsze bywa podążenie za tą odpowiedzią. Ale gdy czegoś chcę, do tego po prostu dążę. Jeśli chcę naprawdę.

Co do rad, nie wiem czy powinnam cokolwiek radzić, bo do tego trzeba podejść bardzo indywidualnie, u każdego może zadziałać coś innego. Ale powiem, żeby po prostu zaczęły, przechodząc od myślenia do działania, nie przejmując się czy robią to źle, czy dobrze. To co złe, zawsze można potem poprawić. Pewna moja koleżanka pisarka mawia, że nie ma się czego bać, nie przyjdzie żadna policja pisarska i nie ukarze cię za to, że zrobiłaś coś źle. Bardzo lubię to powiedzenie. Przypominam to sobie za każdym razem, gdy coś mi nie idzie i boję się, że właśnie wyjdzie źle. Więc trzeba po prostu pisać, a nawet zmusić się do tego, nie czekając na wenę. Robię tak prawie za każdym razem, licząc, że wena zastanie mnie przy pracy. I często tak się dzieje.  A jeszcze co do dobrej rady, przede wszystkim – warsztaty, zwłaszcza na początku pisarskiej drogi. Bardzo pomagają ruszyć z miejsca. Ilość otrzymanej wiedzy i motywacji jest nie do przecenienia.

KB: Czy Twoim zdaniem warto uczestniczyć w kursach i warsztatach pisania? Co dał Ci udział w moich warsztatach?

To, że warto, dla mnie jest rzeczą oczywistą. Ja cały czas staram się rozwijać i widzę, że przynosi to efekty. Zawsze z warsztatów wynoszę coś nowego, pomysł, motywację, napisany kawałek tekstu, a przede wszystkim konkretną wiedzę, jak pisać lepiej w różnych obszarach. Widzę, że inne dziewczyny też się zmagają z pisarskim rzemiosłem i nie jestem w tym samotna. To pomaga. Poza tym jest mnóstwo frajdy i dobrej pisarskiej zabawy ze słowem, można poznać świetne osoby, które chcą czegoś więcej w życiu. Dla mnie to zawsze jest bardzo inspirujące.

Anna Płowiec
Taraska 2014 rok, warsztaty „Piszę, bo chcę”

Co mi dały twoje warsztaty? Mogłabym wymienić całą listę, nie żartuję. Przede wszystkim zobaczyłam, że są narzędzia, która pozwalają zapanować nad całością książki. Dzięki temu nabrałam wiary, ze napisanie książki w ogóle jest możliwe – wcześniej było to dla mnie niewyobrażalne przedsięwzięcie. A tu proszę, Krzysia to omawia i daje nam wydrukowany i pięknie rozpisany przepis, jak trzeba zabrać się za powieść i co trzeba zrobić krok po kroku. To było dla mnie jak objawienie. Kolejna ważna rzecz – praca z wewnętrznym krytykiem, który sabotuje nasze pomysły wmawiając, ze się nie da. Pokazałaś nam, że krytyka można zagłuszyć, i dzięki temu usłyszałam swój własny głos mówiący, że może jednak się da. Że napisanie książki leży w moim zasięgu. Zobaczyłam też, że pisanie nie jest wcale śmiertelnie poważnym zajęciem, można się przy tym doskonale bawić. No i dla mnie najważniejsze – na jednym z ćwiczeń pisałyśmy kawałek sceny. Zainspirowało mnie do pisania dalej i na kanwie tego krótkiego fragmentu powoli powstał cały pomysł książki. Zmieniłam tylko gderającą starą pannę ze sceny napisanej u ciebie na piękną, owdowiałą Alicję, starszego listonosza pukającego do drzwi na przystojnego architekta Janka wracającego po latach emigracji ze Stanów i okazało się, że to, co wtedy napisałam stało się pierwszą sceną „W cieniu Magnolii”.

Anna Płowiec

Po ukończenia studiów na krakowskiej WSP została w tym mieście na stałe. Kraków urzekł ją do tego stopnia, że dotychczas napisane książki przesiąknięte są jego klimatem. Po kilkunastu latach pracy w biurze maklerskim stwierdziła, że czas zmienić coś w swoim życiu, a praca w finansach już jej nie pociąga.  W efekcie zaczęła realizować pisarskie marzenia z dzieciństwa, rok temu publikując swoją pierwszą powieść – „W cieniu magnolii”. Kolejna książka, „Sekrety Julii” – podobnie jak poprzednia nakładem wydawnictwa Znak, ukaże się niebawem.

Jej pasją oprócz pisania są podróże bliższe i dalsze, które zazwyczaj sama organizuje. Uwielbia rodzinne wypady w Gorce i długie rozmowy z nastoletnią córką Mają.

Dzięki studiom podyplomowym z zakresu coachingu i pracy nad własnym rozwojem nauczyła się żyć bardziej w zgodzie z sobą i z naturą. Daje jej to wiele inspiracji i pomysłów na kolejne książki.

Annę Płowiec znajdziesz:
https://www.facebook.com/AnnaPlowiecAutorka/

Ciekawy artykuł? Podziel się.Facebooktwitterlinkedinby feather

2 odpowiedzi do “Pisarstwo było dla mnie takim małym, brakującym ciągle kawałkiem puzzli – rozmowa z Anną Płowiec”

  1. To bardzo ciekawe, że nasze późniejsze życie determinują marzenia z dzieciństwa. Ciekawe jak potoczyłoby się życie pani Anny Płowiec, gdyby nie doświadczyła tyw. praktycznego zawodu i postawiła już od początku na literaturę!? Śmiem twierdzić, że pozbawiłaby się wielu cennych spostrzeżeń, o które teraz jest bogatsza. Nasze doświadczenia determinują nasze myślenie i postrzeganie świata. Chęć pisania to ogromna potrzeba uchwycenia przeżyć. Słowo pisane nie jest, aż tak osobiste jak rozmowa w cztery oczy, ale jest to ogromna potrzeba szukania niemych rozmówców, u których odnajdujemy swoje własne, szczególne przemyślenia. Nie w każdej książce je odnajdziemy, ale to nas pięknie rózni. Moja skłonność do pisania powróciła do mnie właśnie wtedy, kiedy tego najbardziej potrzebowałam…Moje próby dalekie są od profesionalnego pisarstwa, ale nawet nie przypuszczałam, że będą moją odskocznią, chwilą na którą czekam.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *