Muszę się Wam do czegoś przyznać. Jestem błędziarą. Jakoś tak mam, że zawsze zrobię literówkę, coś pomylę, zapomnę o przecinku. A potem wydostaje się to na światło dzienne, a raczej na oczy czytelników. Na szczęście (lub nieszczęście) nie tylko ja tak mam. Właściwie to całkiem normalne, że autor nie dostrzega części błędów i bywa zdumiony, gdy po miesiącu czyta swój tekst. Otwiera szeroko oczy i pyta sam siebie: „Ja to przeoczyłem?”. Przynajmniej ja tak mam. Tylko mówię do siebie w rodzaju żeński, a potem lekko się rumieniąc, szybko poprawiam to, co jest do poprawienia.
Idealnie by było, gdyby jakaś korektorka mieszkała w moim domu i za każdym razem sprawdzała artykuł, zanim wrzucę go w sieć. Niestety tak dobrze nie mam. Dlatego też nauczyłam się kilku tricków, które w większym lub mniejszym stopniu pomagają mi zapanować nad własnym błędziarstwem. Dzisiaj chcę się nimi z Wami podzielić.
1. Daj sobie czas
Świetna podpowiedź, gdy post jest na dzisiaj, na dwie godziny temu. Jednak czas to nasz sprzymierzeniec. Szczególnie wtedy gdy chcemy przygotować tekst do publikacji w Internecie. Nawet odłożenie artykułu na jeden dzień (albo chociaż godzinę), sprawi, że z większym dystansem spojrzymy na naszą pisaninę. (W przypadku całej książki – daj sobie nawet kilka tygodniu!). A patrząc z dystansem, zobaczymy więcej.
2. Czytaj na głos
Jakby Ci się to dziwne i śmieszne nie wydawało, naprawdę warto przeczytać swój tekst na głos. Dzięki temu dość prostemu zabiegowi zwrócisz uwagę na melodię zdań, na rytm, zbędne powtórzenia. Czytając na głos, wchodzisz w buty swojego czytelnika i zauważasz rzeczy, które on by zauważył.
3. Poprawiaj na wydruku
Mój znajomy zawsze pyta, po co wszystko drukuję, skoro mogę poprawić bezpośrednio w komputerze. Otóż nie mogę, bo monitor kłamie! Nie wiem, na czym to polega, ale na monitorze nie widać bardzo wielu błędów. Dostrzega się je dopiero na wydruku. Także po napisaniu czegokolwiek warto to wydrukować, nanieść poprawki, a potem z wydruku przenieść do komputera. W idealnym świecie, gdy zawsze jest dużo czasu, proces ten powtórzyłoby się co najmniej dwa razy. W mniej idealnym, gdy post jest na dzisiaj, warto to zrobić chociaż raz.
4. Skorzystaj z programu do korekty
Niedawno odkryłam zecerkę (zecerka.pl). Wklejam swój tekst, ustawiam opcje korekty, naciskam redaguj i gotowe. Myślniki są odpowiedniej długości (tak – to ma znaczenie!), żadne „i” nie pojawi się na końcu linijki, wszystkie zbędne spacje zostają usunięte. I to bez większego wysiłku z mojej strony. Jednak po zecerce warto przejrzeć tekst jeszcze raz, aby się upewnić, czy nie zostało poprawione coś, co nie powinno. Niestety tak też się zdarza.
5. Daj artykuł komuś do przeczytania
Jeśli masz kogoś obok siebie, kto może przeczytać Twój tekst, zanim go opublikujesz, jesteś szczęściarą. Cudze wprawne oko jest najlepszym narzędziem, jakim autor może się posłużyć.
Na dzisiaj to wszystkie moje wskazówki, jak poprawić tekst. Oczywiście nie dotyczą tylko publikacji artykułu na blogu. Możesz z nich skorzystać, przygotowując propozycję wydawniczą lub wysyłając opowiadanie na konkurs literacki.
Jeśli masz swoje sposoby, jak poprawić tekst, proszę, podziel się nimi w komentarzach.
Polecam książkę: Piszę, bo chcę. Poradnik kreatywnego pisania.
Doktor literaturoznawstwa, pisarka, trenerka kreatywnego pisania. Pisze, bo chce… Pracuje z osobami, które chcą pisać tak, by inni chcieli to czytać.
Czas i czytanie na głos są najlepszymi sposobami na wychwycenie błędów. Ale co do powieści, to lepiej zostawić ją na kilka miesięcy. Kilka tygodni może nie wystarczyć, zwłaszcza gdy napisaliśmy ponad 100 stron. A monitor zawsze kłamie! 😉 Najlepsza jest osoba, która nigdy nie czytała naszego tekstu. Bo ona widzi historię własnymi oczami i zauważy brakujące detale w fabule, czy w opisie otoczenia, nie wspominając o literówkach.
Zgadzam się z tym, że na im dłużej odłożymy powieść, tym lepiej. Ja mam zasadę – dwa miesiące.
Nie wiem jak działa ten mechanizm, ale bardzo często widzę błędy dopiero po opublikowaniu tekstu. Skorzystam ze strony, którą polecasz, to ułatwi wyszukiwanie rażących pomyłek.
Ja mam dokładnie tak samo… Kiedyś czytelnik zwrócił mi uwagę na naprawdę rażący błąd. I to dość podstawowy. Do dzisiaj nie wiem, jak go zrobiłam i jak przeoczyłam… Od tej pory każdy tekst sprawdzam po kilkanaście razy, zanim go pokażę światu.
„Zecerki” nie znałem. Pozostałe sposoby jakoś w czasie życia się wypracowało, ale i tak przez sito potrafi się przebić coś. Z uwagi na wrodzony deficyt szczęścia rzecz dotyczyła mojej pracy magisterskiej: dwie korektorki „moja” (siostra oraz ówczesna partnerka), potem promotor i recenzent. A gdy na obronie pracy przewodniczący komisji otwarł tę książczycę, uśmiechnął się i pokazał w niej coś recenzentowi, na co ten, ze stoickim spokojem, oświadczył, że podobno konkurs Brytyjskiego Towarzystwa Biblijnego wygrał kiedyś przekład Biblii zawierający literówkę w pierwszym zdaniu Genesis. Byłem tyleż najedzony wstydu, co zdumiony, że oczywisty błąd we wstępie przeszedł przez taki sito korektorskie. I od razu odpowiadam na niewypowiedzianą wątpliwość: nie pisałem pracy w „normalnym edytorze”, który by mi podkreślił taki błąd, lecz z uwagi na zagadnienia matematyczno-technicznie składałem ją w LaTeX-u.
„Fajna” historia 🙂 Dzięki, że się nią podzieliłeś.
Myślę, że w przypadku regularnych publikacji (wpisy na blogu, newslettery, kursy online etc.) warto współpracować z osobą dokonującą profesjonalnych korekt. Nie wiem, dlaczego, obecnie wiele osób prowadzących blogi czy strony internetowe nie uważają redakcji lub korekty językowej tekstów za konieczne.