Gdy rozpoczynałam swoją przygodę z kursem pisania prozy „Piszę, bo chcę”, oczywiste było dla mnie, że przynajmniej jedno zajęcie będzie poświęcone prawu autorskiemu. Dlaczego? Bo różne dziwne rzeczy dzieją się, gdy autor nie zna swoich praw lub nie czyta (nie rozumie) umowy, którą podpisuje. Pisząc „autor”, mam na myśli zarówno pisarza, poetę, jak i blogera. Nie jestem prawniczką, nie zawsze mam ochotę zapoznawać się z tekstem ustawy i jej językiem, dlatego gdy tylko jest okazja, biorę udział w warsztatach i spotkaniach z prawnikami, dotyczącymi właśnie rodzajów umów i prawa autorskiego.
Takie spotkanie (Od inspiracji do publikacji. Prawo autorskie w kulturze) 26 września organizował WOAK. Byłam. Zrobiłam zdjęcia. Sporządziłam notatki. Wzięłam plik materiałów. A dzisiaj dzielę się swoimi refleksjami.
Co się dzieje, jeśli autor/autorka nie znają prawa autorskiego?
Nie rozumieją, co podpisują i z jakimi konsekwencjami może wiązać się ich podpis. O tym rozmawiałyśmy z Katarzyną Krzan – właścicielką Wydawnictwa Internetowego E-bookowo – w trakcie spotkania „Czy pisarz musi wiedzieć, co podpisuje?”. Często autorzy nie rozumieją regulaminu konkursu literackiego. Mogą nie wiedzieć, co zrobić, gdy ktoś kradnie ich tekst. Nie czytając umów (lub nie znając prawa autorskiego) możemy także zastanawiać się, czy publikując tekst na czyjejś stronie WWW lub w czasopiśmie, nadal mamy prawo zamieścić go w innym miejscu. A tak w ogóle jeśli na swój blog ściągasz zdjęcia z Internetu – czy masz pewność, że możesz to zrobić?
Autorskie prawa osobiste i majątkowe
Jeden artykuł na blogu, nawet z dołączonym nagraniem o typach umów, to za mało, żeby przekazać całą wiedzę z zakresu prawa autorskiego, dlatego dzisiaj skupię się na rozróżnieniu między autorskim prawem osobistym i prawem majątkowym. Autorskie prawa osobiste chronią więź twórcy z autorem, czyli mówią o tym, że twórca jest autorem swojego utworu. I tak jest i będzie na wieki wieków. Niezależnie od tego, czy twórca podpisze swój utwór imieniem i nazwiskiem, pseudonimem, czy wyda anonimowo, wciąż pozostaje autorem tego, co stworzył. Co więcej – bez jego zgody nikt nie może zmienić treści utworu.
Autorskie prawa osobiste nie podlegają zrzeczeniu lub zbyciu. Twórca nie może przestać być autorem swojego dzieła, choćby bardzo chciał. „To na jakiej zasadzie działa ghostwriter?” – zapytałam prawnika prowadzącego warsztaty. Otrzymałam mniej więcej taką odpowiedź: „Gostwriter (pisarz widmo) pozostaje autorem swojego utworu. W świetle prawa jego działalność można interpretować tak, że zgadza się na publikację swojego utworu pod pseudonimem, którym w tym przypadku jest imię i nazwisko innego twórcy. I równie przypadkowo przekazuje swoje prawa autorskie majątkowe na rzecz innego twórcy”. Bo autor może przekazać autorskie prawa majątkowe – prawo do wynagrodzenia za korzystanie z utworu – innej osobie lub wydawnictwu. I tu pojawia się konieczność zapoznania się z podpisywaną umowa, ponieważ jeśli jest to umowa z przeniesieniem praw majątkowych, powinna zawierać dokładny opis zasad, na jakich przejęcie będzie się odbywać.
Sądzę, że wystarczy na dzisiaj prawnych informacji. Mam nadzieję, że pomogłam Wam uzupełnić wiedzę na temat prawa autorskiego. I przypominam, że czekam na chętnych do udziału w kursie pisania prozy. Co oznacza, że możesz umówić się ze mną na bezpłatną konsultację. Informację o konsultacjach znajdziesz TUTAJ.
Doktor literaturoznawstwa, pisarka, trenerka kreatywnego pisania. Pisze, bo chce… Pracuje z osobami, które chcą pisać tak, by inni chcieli to czytać.
Bardzo cenny artykuł.
Pisarz MUSI wiedzieć, co podpisuje. MUSI.
Ważne, by wszystko czytać uważnie, nawet po kilka razy. A gdy nadal się czegoś nie rozumie, to zasięgnąć rady kogoś, kto się na tym zna. I nie podpisywać niczego w ciemno. Bo skutki tego mogą okazać się makabryczne.
Nigdy nie zaszkodzi powiedzieć, że chcesz się zastanowić nad umowę. A w tym czasie sprawdzasz, o co w niej chodzi. Można iść np. do Powiatowego Urzędu Pracy i zapytać, czy warto podpisać taką umowę. Albo wybrać się do kogoś, kto się jeszcze lepiej na tym zna.
Oczywiście, że musi.
Ja jestem zwolenniczką chodzenia do prawnika.