Nie lubię kalendarzy. Ale uwielbiam koty. Dlatego kilka lat temu, gdy okazało się, że bez kalendarza nie będę w stanie normalnie funkcjonować, kupiłam sobie kalendarz z kotem Simona. Pod 31 grudnia 2012 roku zapisałam: „Skończyłam pisać »Niebo do wynajęcia«”.
Oczywiście koniec nastąpił nieco później, a tytuł zmieniłam na: „Raj na kredyt”, ale zanim to się stało…
W trakcie kursu kreatywnego pisania na ogół radzę kursantkom, aby po napisaniu książki przeczytały ją ponownie, a potem pokazały komuś, komu ufają; komuś, o kim myślą jak o przyszłym czytelniku. Gdy powstała pierwotna wersja „Raju na kredyt”, zastosowałam się do własnej rady: książkę otrzymały dwie moje kursantki i pan profesor, który dość długo pełnił funkcje mojego mentora od pisania.
Otrzymane opinie zwrotne potwierdziły moje przeczucie: coś tu nie gra. Coś wymaga zmiany. Tyle że…
– padła propozycja, aby z tej książki zrobić opowieść o Polsce, bo to o Polskę chodzi;
– sugerowano mi, aby zrezygnowała ze stylizacji biblijnej;
– pytano, jaki jest w ogóle cel tej historii, bo czytelnik może pogubić się w liczbie celów;
– radzono, że może powinnam to jeszcze przemyśleć, bo dzisiaj tak się już nie pisze.
I chociaż na co dzień nie klnę, moja dusza miała ochotę przypomnieć sobie, jak po włosku brzmi słowo „zakręt”. A potem podpowiedziała, abym splunęła przez lewe ramię, zatańczyła kankana i wysłała wszystkich w siną dal.
Dobrze, przesadzam, opinie nie były aż tak tragiczne. Jedna czytelniczka się zachwyciła, pozostałe osoby wskazywały zalety tekstu, ale w ich uwagach było sporo racji. Tyle że… Gdybym wzięła sobie do serca wszystkie… powstałaby książką, która nie byłaby moją książką.
Bo tak jest z opiniami pierwszych czytelników.
Bo opinii „próbnych” czytelników warto słuchać przez palce i należy je traktować jako luźne podpowiedzi, a nie drogowskazy, które mają doprowadzić Cię do raju.
Szybciej zaciągniesz kredyt, niż osiągniesz raj, jeśli postanowisz sprostać wszystkim podpowiedziom dotyczącym tego, co warto zmienić w tekście.
Potrzebowałam czasu, aby przypomnieć sobie, o czym miała być moja książka.
Potrzebowałam czasu, aby z otrzymanych sugestii wybrać te, które rzeczywiście mogę zastosować do swojego tekstu, jeśli moja książka miała pozostać moją książką.
Potrzebowałam też czasu, aby zdystansować się do tego, co napisałam, i bez zbędnych emocji przeredagować i wydać książkę.
Udało się. Tobie też się uda.
PS. Książka jest już dostępna!
Doktor literaturoznawstwa, pisarka, trenerka kreatywnego pisania. Pisze, bo chce… Pracuje z osobami, które chcą pisać tak, by inni chcieli to czytać.