Kim jest grafoman? Cz. II.

filler-146473_640Po­wiedz­my, że ma na imię Ka­sia. Pi­su­je wier­sze. Trak­tu­je je jak dzie­ci. Wy­cho­dzi z zało­że­nia, że sko­ro dzie­ci się nie po­pra­wia i przyj­mu­je ta­ki­mi, ja­kie są, to wier­sze trak­tu­je się tak sa­mo. Nig­dy nie zmie­ni­ła ani jed­ne­go za­pi­sa­ne­go sło­wa. Ni­cze­go nie wy­kre­śli­ła… Zaw­sze się cie­szy, gdy po spo­tka­niu au­torskim, ktoś do niej pod­cho­dzi i mó­wi: „Po­do­ba­ją mi się Pa­ni wier­sze…”

Moż­na ją na­zwać gra­fo­manką. Ale czy za­bro­nił­byś jej pi­sać? Ty­dzień te­mu pod mo­im po­stem o gra­fo­ma­nie po­ja­wił się cie­ka­wy ko­men­tarz:

„Ale z dru­giej stro­ny – ni­ko­go gra­fo­man nie zmu­sza do czy­ta­nia, tekst pro­zą czy wierszem (na­wet bia­łym) moż­na odło­żyć, a sko­ro ko­muś (przy­naj­mniej gra­fo­manowi, ale mo­że być, że gra­fo­man ma swo­ich wiel­bi­cie­li) spra­wia to ra­dość – to co z te­go? Życie jest zbyt krót­kie, aby oszczę­dzać so­bie ra­do­ści – czy to z pi­sa­nia (na­wet grafomań­skie­go) czy czy­ta­nia (tak­że gra­fo­manii), o ile tyl­ko nikt nas do te­go nie zmusza :)”.

Do­pó­ki nie zmu­sza… i czy rze­czy­wi­ście nie zmu­sza? Ch­cia­łam dzi­siaj napi­sać o po­zy­tyw­nym obra­zie gra­fo­mań­stwa. I zro­bię to, za­nim doj­dę do ostat­niej krop­ki. Jed­na­k… Coś Wam opo­wiem.

Mam ko­le­żan­kę, któ­ra pra­cu­je w dzia­le wy­daw­ni­czym pew­nej in­sty­tu­cji i utrzy­mu­je kon­tak­ty z po­eta­mi re­gio­nal­ny­mi. Kie­dyś je­den z tych po­etów za­gro­ził, że zło­ży na nią skar­gę u pre­zy­den­ta mia­sta. Dla­cze­go? Po pro­stu stwier­dzi­ła, że nie opu­bli­ku­je je­go wier­szy, bo jej się nie po­do­ba­ją. Kil­ka mie­się­cy te­mu, tym ra­zem do mnie, zgło­sił się po­eta-ama­tor, przesy­ła­jąc swo­je wier­sze do oce­ny. Za pierw­szym ra­zem prze­czy­ta­łam, od­po­wie­dzia­łam. Za dru­gim za­czę­łam wy­ja­śniać, że oce­nia­nie wier­szy po­cząt­ku­ją­cych au­torów jest mo­ją pra­cą, więc mo­że usta­li­my wa­run­ki współpra­cy… Dowiedzia­łam się, że je­stem śmiesz­na. I na tym ko­re­spon­den­cja się za­koń­czy­ła.

Tak – każ­dy ma pra­wo pi­sać, je­śli spra­wia mu to ra­dość. Ale czy każ­dy mu­si to czy­tać? Mam wra­że­nie, że gra­fo­man w naj­gor­szym wy­da­niu, uwa­ża, że wszy­scy po­win­ni czy­tać i się za­chwy­cać. I to go odróż­nia od ko­goś, ko­go na­zwa­ła­bym twór­cą. Twór­ca mo­że pi­sać sła­be tek­sty. Mo­że się do­pie­ro uczyć pi­sać. Jed­nak ro­zu­mie i zga­dza się na to, że są czy­tel­icy, któ­rzy nie chcą te­go czy­tać.

Róż­ni­ca mię­dzy twór­cą a gra­fo­manem jest dość cien­ka. I, mo­im zda­niem, ra­czej po­le­ga na sposo­bie my­śle­nia niż ja­ko­ści tek­stów. Dla­cze­go? „A tak w ogó­le, mam wra­że­nie, że aby stać się pi­sa­rzem z praw­dzi­we­go zda­rze­nia i my­śleć w przyszłości o li­te­rac­kich lau­rach, mu­si się wpierw przejść okres gra­fo­mań­stwa (…)”* – na­pi­sa­ła nie­gdyś Mag­da­le­na Sa­mo­zwa­niec, a ja do znu­dze­nia po­wta­rzam jej sło­wa. Gra­fomaństwo w po­sta­ci sła­bych tek­stów jest na­tu­ral­nym eta­pem, przez któ­ry prze­cho­dzi każ­dy au­tor. Za­zwy­czaj, gdy na spo­tka­niach au­torskich pa­da py­ta­nie o po­cząt­ki pa­na pi­sa­rza czy pa­ni po­et­ki, po­ja­wia się od­po­wiedź ty­pu: „Coś tam pi­sa­łem, pi­sa­łam, ale się dzi­siaj do te­go nie przy­zna­ję”. Tym sło­wom czę­sto to­wa­rzy­szy uśmiech, lek­kie za­że­no­wa­nie. Ale prze­cież tak jest. Aby się na­uczyć pi­sać, trze­ba za­cząć pi­sać. Cza­sa­mi aby napi­sać jed­no do­bre zda­nie, trze­ba naj­pierw zapi­sać dzie­sięć nie­ naj­lep­szych. I tak po pro­stu jest. Sa­ma mam w swo­im kom­pu­te­rze spo­ro tek­stów, do któ­rych się nie przy­zna­ję. A jed­nak na swój spo­sób je­stem z nich dum­na. Bez nich nie by­ło­by tych lep­szych, cie­kaw­szych.

Kie­dyś na warsz­ta­tach w dość du­żej gru­pie po­wie­dzia­łam:

– Sko­ro je­ste­ście tu­taj, czu­je­cie po­trze­bę pra­cy nad wła­snym warsz­ta­tem, gra­fo­mań­stwo Wam nie gro­zi.

Naj­pierw za­pa­dła ci­sza. Po­tem je­den z uczest­ni­ków wstał i tu­bal­nym gło­sem zaczął mówić:

– Słu­chaj Kry­sia. Kto to jest gra­fo­man? No kto to jest gra­fo­man? – za­mar­łam. A ra­zem ze mną wszy­scy na sa­li. – Grafoman – kon­ty­nu­ował. – Gra­fo-ma­n… Jak­by wziąć do­słow­ne ro­zu­mienie te­go sło­wa, gra­fo­man to ktoś, kto ko­cha pisać!

Od ra­zu mi się spodo­ba­ła ta de­fi­ni­cja. Póź­niej, z bra­ku słow­ni­ka ety­mo­lo­gicz­ne­go na pół­ce, zaj­rza­łam do Wi­ki­pe­dii i dowie­dzia­łam się, że sło­wo gra­fo­ma­nia po­cho­dzi od grec­kich słów: „gráphe­in” – ry­so­wać, pi­sać i „ma­nia” – sza­leń­stwo. Jed­nak sza­leń­stwo, a nie mi­łość. Sz­ko­da… Ale z dru­giej stro­ny, czy tak wie­le roż­ni mi­łość od sza­leń­stwa? Oso­bi­ście uważam, że pi­sa­rzo­wi po­trzeb­na jest i odro­bi­na sza­leń­stwa, i mi­ło­ści. Dzię­ki tej mie­szan­ce za­czy­na­my pi­sać.

Jakie macie definicje grafomaństwa? Kim dla Was jest grafoman? Czy istnieje pozytywne grafomaństwo? Zapraszam do dyskusji.

* Mag­da­le­na Sa­mo­zwa­niec, Jak się to wszyst­ko za­czę­ło? [w: ] taż, Z pa­mięt­ni­ka nie­mło­dej już mę­żat­ki, wstęp, wy­bór i opra­co­wa­nie Ra­fał Po­dra­za, War­sza­wa 2010, s 37.

Piszę, bo chcę. Poradnik kreatywnego pisaniaP.S. O grafomaństwie i tworzeniu piszę również w książce „Piszę, bo chcę. Poradnik kreatywnego pisania”.

 

Ciekawy artykuł? Podziel się.Facebooktwitterlinkedinby feather

14 odpowiedzi do “Kim jest grafoman? Cz. II.”

  1. ” Kie­dyś je­den z tych po­etów za­gro­ził, że zło­ży na nią skar­gę u pre­zy­den­ta mia­sta. Dla­cze­go? Po pro­stu stwier­dzi­ła, że nie opu­bli­ku­je je­go wier­szy, bo jej się nie po­do­ba­ją. ”

    subiektywne odczucie osoby nie powinno być ostateczną decyzją, tym bardziej, że to jest instytucja, a nie prywatny folwark jednej osoby. Moim zdaniem instytucja powinna powołać komisję. Jeżeli prywatna spółka, wydawnictwo odmawiają – mają do tego prawo.

    1. A jeśli instytucja wybiera osobę decyzyjną w postaci tej osoby? Moim zdaniem ma do tego prawo. Chociaż komisja to sytuacja idealna.

      1. Niestety, bardzo często o kulturze i sztuce decydują osoby, którym do tematu daleko. Nie powiem, ze wszystkie osoby decydujące w tych obszarach nie mają kompetencji, ale bywa tak, niestety. Kiedy chodzi o wydawanie publicznych pieniędzy nie może być tak by o ich celowości decydowała jedna osoba. Jeżeli byłaby komisja, to unikniemy zarzutów 😉

  2. Używanie argumentu, że coś się komuś „nie podoba” to mało profesjonalny argument, raczej powinno się argumentować tak ważne niejednokrotnie decyzje.

    1. Dziękuję za cenną uwagę . Akurat w tym tekście pozwoliłam sobie na pewne uproszczenie z tym „nie podoba się”. Nie jest wykluczone, że ta argumentacja brzmiała inaczej. Też jestem zdania, że odmowa powinna być uzasadniona merytorycznie. Najlepiej tak, by autor wyniósł dla siebie coś konstruktywnego, co by mu pomogło w pracy nad warsztatem. Pytanie, czy ten konkretny Pan chciał dostać taką opinię? Czy oczekiwał tylko pochwał.

  3. Zapożyczone z Wiki – „Grafomania (z greckiego: „gráphein” – rysować, pisać i „mania” – szaleństwo), patologiczny przymus pisania utworów literackich. Określenie o wydźwięku pejoratywnym.

    W większości wypadków pojęcie to dotyczy natręctwa pisarskiego występującego u osób, o których sądzi się, że nie mają odpowiedniego talentu. Jednak grafomania nie musi wiązać się z brakiem predyspozycji pisarskich, może wynikać z rozmijania się z percepcją sztuki i literatury właściwej dla danej epoki. Grafomania jest bardziej zauważalna u autorów, którzy łączą przymus pisania z dążeniem do upowszechniania swoich utworów, mimo negatywnej oceny ich poziomu artystycznego.”
    Kim jest?
    Myślę, że każdy kto zaczyna pisać. Każdy przez to przechodzi jak przez grypę. Ale później musi przyjść refleksja. Zastanowienie się nad tym, dla kogo piszę, i co oraz jak. Praca nad sobą, tekstem, warsztatem zmienia nasz pogląd na własną – wcześniejszą -twórczość. Lecz to, o czym piszemy, o wydawcach, to już co innego. Gusta, guściki znajomości, lub zwykły fart decyduje o tym czy ktoś z wydawnictwa zainteresuje się naszym tekstem. Niestety tak jest wszędzie. od kilku lat wysyłam swoje tekst, za każdym razem są „Ochy i Achy”, ale nic za nimi nie idzie. Skoro się tak podoba, dlaczego nie pokuszą się o współpracę ze mną? Bo jak mi raz jeden uczciwie odpisano: „Niestety Pani nazwisko jest kojarzone z wydawaniem ze współfinansowaniem, a na obecnym etapie wydaje Pani jako self -publishing, i choć ma Pani spore grono czytelników to nasze wydawnictwo nie może nawiązać z Pani współpracy, gdyż jest Pani zbytnio kojarzona z powyższym. Sugerujemy wydawanie pod pseudonimem. Wówczas chętnie rozpatrzymy Pani propozycję…” itd. A ja na tę sugestię nie przystałam, i tak nadal wydaję jako self. Myślę, że wkraczając na temat współpracy z potencjalnym wydawcą, z tym czy nas chcą, czy są obiektywni nie jak się ma do głównego wątku wpisu. Wydawcy przede wszystkim chcą zarabiać, i tekst musi ich naprawdę powalić z nóg by zechcieli nawiązać współpracę. Mam tu na myśli debiutanta, bo wbrew pozorom i ja nim jestem. I chce jasno się wyrazić, mnie absolutnie nie przeszkadza fakt, że jakaś część osób określa mnie mianem – grafomanka- Ich prawa, jak moje pisać, uczyć się, szkolić i poprawiać swój warsztat i nie mam zamiaru poddawać się tylko dlatego, że ktoś tak mnie nazywa… Ja wiem ile wkładam pracy w każdą powieść, ile godzin spędzam nad szlifowaniem tekstu, i nie wypuszczam z rąk niczego, co nie przejdzie surowej krytyki ( nie – znajomych, zaprzyjaźnionych ze mną osób, co to to nie) lecz przypadkowych ludzi, czasem są to odwiedzający swoich bliskich w szpitalu, czasem sąsiedzi, a raczej ich znajomi. Im dalej ode mnie, od źródła, tym lepiej.
    Nie należy bać się słowa GRAFOMAN – należy się bać siebie, togo, że sądzimy ich „przecież tak świetnie piszemy” a nikt nas nie chce? Wtedy pojawia się żal, frustracja, zniechęcenie i niezrozumienie … W mojej najnowszej powieści pisze właśnie o tym. Pokora ( co do tego, co tworzymy), jej brak mści się na nas. A poezja to już w ogóle jest w naszym społeczeństwie traktowana po macoszemu. Moje tomiki wydane 1010 roku dopiero teraz, w grudniu 2014 sprzedały się wszystkie. A było ich tylko w całości nakładu tylko 2 tys sztuk. Trzeba było ponad cztery lata by cały nakład się sprzedał. Proza ma się lepiej, ale statystyki, choć teraz nieco optymistyczne, tez nie napawają dalekosiężnie nadzieją, że jednak będzie lepiej. Każdy chce by go czytano… Piszących jest więcej niż czytających. Mamy więc paradoks. I tyle jak dla mnie w tym temacie. Nie mam żalu do wydawców do ich polityki wydawania, bo rozumiem, oni chcą zarabiać. Nie mam żali i do siebie, że zdecydowałam się na wydawanie ze współfinansowanie, czy obecnie jako self, bo dzięki temu mam sporo czytelników. I przede wszystkim pragnienie, by to co i jak pisze zostało właśnie przez nich, czytelników, w pełni zaakceptowane. A mam ich jak ostatnie statystki z Fb mnie poinformowały około 40 tys. Więc nie mam na co narzekać, tylko muszę przysiąść i uczyć się, np. teraz, wyłapuję różnicę miedzy ( tak niby zrozumiałym) „pokazywaniem, a obrazowanie w powieści. A wcale to nie jest takie łatwe.

  4. Tak samo trudno ocenić jakość piszącego jak i oceniającego. Wszystko jest płynne, zmienne i zawsze subiektywne. Wysoka półka często równa jest niskiej i odwrotnie. Wszystko to kwestia wyobraźni, najpierw autora, a potem czytelnika. Jeśli spotkają się w tym samym punkcie, albo jeśli przynajmniej tak im się wydaje, to mamy sukces. Nie ma co dyskutować tylko trzeba znaleźć dla siebie niszę, zarówno piszący jak i oceniający.

  5. „Moje utwory są świetne ponieważ są moje” – to byłaby świetna argumentacja, gdyby nie fakt, że raczej nikogo nie przekona poza tym, kto wypowiada/zapisuje te słowa.
    Wielu autorów wpada w tę pułapkę, ponieważ oni widzą własne Ja najwyraźniej.

  6. A ja teksty do ktorych bym się teraz nie przyznała poddaję remontowi generalnemu i mam nadzieję, że po tym zabiegu będę mogła się już do nich przyznać.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *